Terapia a niebezpieczne związki

Opublikował(a)
w Refleksje

Refleksje o naturze człowieka, psychoterapii, miłości i życiu
Terapia a niebezpieczne związki

D: Zbliżenie do siebie, będące efektem pracy z terapeutą może być przyczyną decyzji o rozstaniu z partnerem. Nie chcemy być już dalej w związkach, które nie przynoszą nam szczęścia, są podtrzymywaniem dysfunkcji. Kiedy wyjście ze związku jest ucieczką, a kiedy koniecznością? Kiedy warto pracować nad związkiem, a kiedy warto pożegnać się z partnerem i pójść w swoją stronę?

B: to wszystko zależy od motywacji czy intencji. Jeśli moja intencja wyraża się w słowach: nudzę się albo załóżmy, że pojawia się pierwszy kryzys w związku i już się rozstajemy, nie próbujemy nawet rozwiązać tego kryzysu, tylko obrażamy się na siebie i stwierdzamy: no to pa… sprawa jest jasna: nie traktujemy partnera poważnie, nie zbudowaliśmy z nim głębszej więzi (pytanie: dlaczego? Ale to już jest temat a inną rozmowę). Ja myślę, że jeśli związek daje więcej frustracji niż radości bycia, radości… może za bardzo wyświechtane słowo, trzeba się przyjrzeć, co jest nie tak i spróbować rozwiązać problem. Radość bycia wyraża się między innymi w tym, że jest między nami taka zwyczajna życzliwość i ciepło. Lubimy wracać do siebie, lubimy się dzielić razem swoim życiem, opowiadać o sobie. Wtedy nawet, gdy pojawią się problemy, mamy motywację, aby je rozwiązywać. Natomiast w związkach, w których zamiast życzliwości jest ciągła kłótnia i konflikty i kompletny brak porozumienia, pojawia się pytanie o zasadność dalszego bycia we dwójkę. Czasami w takich sytuacjach najlepszym rozwiązaniem jest rozstanie.

I niejednokrotnie jest tak, że to nie jest kwestia, czy ktoś jest zły czy dobry, tylko fakt, że mamy zupełnie odmienne światy, zupełnie inne wzorce, inne systemy wartości i nie możemy się w tym odnaleźć.. Niestety, gros par toczy walkę o wpływ i władzę, czyli kto ma rację i czyj światopogląd jest lepszy. Są jeszcze i takie pary, które lubią mieć do tego publiczność i na przyjęciach, spotkaniach zaczynają sobie dowalać. Można powiedzieć, że dynamiką tej pary jest konflikt, bo tylko w nim potrafią funkcjonować. To się nazywa koluzją: kiedy się dopasowujemy w swoich dysfunkcjach i nawzajem nakręcamy te dysfunkcje. I nawiązując do Twojego pytana: jedna z osób trafia na terapię i ona już zaczyna inaczej widzieć świat, czyli już nie wchodzi w tę koluzję, można powiedzieć, że przestaje być puzzlem w niefortunnej układance, nie pasuje do wcześniejszego układu, bo pewne rzeczy już u niej nie grają, nie nakręcają jej emocji. I wtedy są dwa wyjścia: albo druga strona podejmie terapię, aby wyjść ze swoich dysfunkcyjnych schematów albo związek zaczyna się rozpadać i energia, która go nakręcała, przestaje istnieć. Jeśli mówimy o rozstaniu, to nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jednej prawdy, że to jest dobre lub złe.

Być może fakt, że ludzi częściej stać jest na życie w samotność bo nie przeważają względy ekonomiczne, powoduje ,że rozstań tych też jest więcej, gdyż wiele osób nie chce tkwić w dysfunkcyjnych związkach. Łatwiej więc z nich odchodzą . Ale pytanie, czy ochodzą, bo doświadczyli zmiany w sobie? Gros ludzi odchodzi w nadziei, że skoro w tym związku jest ciągła frustracja i kłótnie, to w innym będzie lepiej. Jeżeli jednak odchodzę nie doświadczywszy procesu zmiany w sobie, to najczęściej znowu wybieram takiego partnera, który wpasowuje się do moich obron, bo tylko tak potrafię funkcjonować. Czyli obrazowo, jeśli nie ufam i kontroluję partnera i mam poczucie, że on mnie zdradza, i rzeczywiście przeżywam w związku zdradę, to, po rozstaniu z nim, ponownie wybiorę nieświadomie osobę, która ma skłonność do zdrady, tak? Na tym to polega. Według swojego skryptu potrzebuję kontrolować, robić sceny zazdrości, szpiegować partnera w efekcie więc sprowokuję albo opuszczenie albo zdradę. Nie każda osoba zgodzi się na wieczną kontrolę, na to, że ktoś będzie Ci sprawdzał komórkę, komputer, grzebał wszędzie w poszukiwaniu jakiegokolwiek dowodu zdrady. Ja sama w życiu bym nie dopuściła, żeby ktoś mi szperał po telefonie, komputerze, mojej torebce itd. , nie dla tego, że coś tam ukrywam, tylko dlatego, że to jest mój obszar psychologiczny, moja intymność. I to działa w obie strony, ponieważ ja też nie będę grzebać w telefonie czy też innych rzeczach osobistych swojego partnera, bo szanuję jego intymność. Poza tym jeśli ktoś chce mnie zdradzić, to i tak to zrobi, czy ja przeszukam jego telefon, czy nie. To jest cały pic, że i tak i tak to się zadzieje.

D: A jak wygląda sprawa rozstania w związku, w którym jedna z osób jest uzależniona od alkoholu i nie chce podjąć terapii?

B: Jeżeli jestem w związku z alkoholikiem, to muszę mieć świadomość, że między nami występuje współuzależnienie. W takim związku, osoba uzależniona ma komfort picia ponieważ z reguły partner się nim opiekuje. Alkoholik jest niefrasobliwy, nie bierze odpowiedzialności, nie ponosi konsekwencji swojego picia. Najczęściej to otoczenie przejmuje te konsekwencje. Alkoholik, aby mieć komfort tkwienia w swoim nałogu, szuka osoby, która będzie się nim opiekować, po nim sprzątać, etc. Nie każda kobieta, czy nie każdy mężczyzna, będą wchodzili w taką rolę. Do tego, żeby współgrać z alkoholikiem, musi być tendencja przejmowania za niego odpowiedzialności jest więc to znowu pewna forma koluzji. Niestety, dzieci alkoholików często wchodzą w relacje z osobami uzależnionymi, bo znają ten schemat i podświadomie do niego dążą. Znają sytuacje, w których niejednokrotnie musiały opiekować się ojcem czy matką, bo byli alkoholikami. Automatycznie wchodzą w to, co znane, bo wydaje im się, że to jest norma, że wszyscy tak robią. Nie widzą, że to nie jest „ich”, że odtwarzają jedynie stare schematy, coś co im nie służy i jest dysfunkcyjne. Jeśli jestem z domu, w którym przemoc była normą, to podniesiony głos, czy w ogólne przemoc, atak fizyczny czy psychiczny, uznaję za normę. Nie widzę w tym nić złego i niepokojącego. Dorosłe dzieci alkoholików bądź też z innych rodzin dysfunkcyjnych mają większą tolerancję na nienormalność. Stąd też częściej akceptują agresywne zachowania swojego partnera. Wiele kobiet powie w takiej sytuacji parterowi: spadaj, nie ma takiej opcji, że podnosisz na mnie głos, robisz na ulicy awanturę , lub, podnosisz na mnie rękę…. a dla części kobiet będzie to normą a jeszcze część powie: no, jak bije, to przecież kocha, a jak jest zazdrosny, to mu zależy. To jest ten cały dramat powielania, bo powielam to, co znam, gdyż wydaje mi się, że taka jest właśnie rzeczywistość…

D: Pobrzmiewa mi tu deterministyczna tradycja psychologii Freuda, który twierdził, że nasz charakter i osobowość kształtują się w dzieciństwie i że nasze dorosłe życie jest odbiciem wzorców, które niegdyś przyswoiliśmy. Czy to znaczy, że każdy z nas żyje w swoim matrixie, że na jedną rzecz, możemy reagować na wiele rożnych sposobów? I kolejne pytanie: czy możemy wyjść ze swojego matrixa?

B: Reagujesz na swoją interpretację zjawisk i sytuacji, które pojawiają się w życiu. To ty nadajesz im znaczenie. Zjawiska i sytuacje są wszędzie takie same. Sęk w tym, że każdy po swojemu je odbiera.

Nie jest też tak, że nie mamy wpływu na sposób interpretacji świata. Terapia właśnie może przerwać to błędne koło poruszania się w utartych sposobach myślenia.. Natomiast warto zdawać sobie sprawę, że jak masz jedną sytuację i 5 osób jej doświadcza, to każdy może nadać jej inną interpretację i znaczenie. Na przykład na konkretne zdarzenie jedna osoba może zareagować ucieczką i wycofaniem bo zinterpretuje tą sytuację jako zagrożenie. Ktoś inny powie: no to sobie tu postoję i zobaczę, co będzie dalej, czyli nie poczuje lęku, ale dużą ciekawość. Z kolei inna osoba może zareagować na ten sam sygnał oburzeniem: i powie: chwila, czego? (Śmiech). To my nadajemy znaczenie tym sygnałom, to jest nasza interpretacja świata i rzeczywistości. W tym jest cały pic, że tak na prawdę nie ma jednej prawdy. Psychoterapia służy temu, aby zmieniać interpretację, ale jak świat światem, tyle, ile jest ludzi, tyle jest interpretacji. To, co jest pewne, to fakt, że jest gros różnych interpretacji, gros różnych matrixów . Nie chodzi o to, by żyć w idealnym matrixie, tylko żebyśmy mogli tak się zorganizować w swoim matrixie, aby żyć w miarę ok , żeby zbliżyć się do tych matrixów, w których w mniejszym stopniu ponosimy skutki emocjonalne, Może i jest jeden matrix, ale ten jeden matrix…

D: Może doświadczamy go po śmierci…

B: Możliwe (śmiech), ale wiesz, jak posłuchasz rozmaitych religii, to każda z nich ma różne wizje życia po śmierci (śmiech) i czasami te wizje są bardzo od siebie odległe: jest piekło, niebo, bardo, sprawiedliwi, którzy zostaną wskrzeszeni po śmierci itd… Dobrze byłoby gdyby piękny proces psychoterapii szedł w kierunku uważności i ciekawości jak jest, a nie oceniania matrixa i nazywania, że jest taki a taki, że to jest głupie, to fajne lub niefajne. Jest taka zasada która mówi, że im bardziej życzliwie patrzę na siebie, to i na ludzi też, bo nie muszę się ciągle bronić i też nie mam wtedy poczucia, że wszystko wiem… bo wszechwiedza jest jedną z form obrony. Omnipotencja, która wyraża się w stwierdzeniu: ja wiem wszystko albo: wiem, co jest prawdą, daje złudne poczucie bezpieczeństwa, daje iluzoryczne przekonanie, że jak wiemy, to kontrolujemy sytuację. Jeśli wierzę tylko w jedną prawdę nie przeżywam wewnętrznych dylematów, konfliktów, wahań, refleksji. Raczej uciekam przed tym stanem niepewności. A przecież życie ze swej natury jest niepewne. Nie ma nic stałego, wszystko się zmienia. Można powiedzieć też, że psychoterapia daje większą ciekawość świata, obserwowania różnych zjawisk. Niedawno pracowałam z osobą, która dotarła do smutku, bo odkryła, że pewnych rzeczy od rodziców nie dostała. Zaproponowałam jej, żeby sobie wyobraziła tych rodziców i żeby powiedziała do nich: szkoda, że nie dostałam od was tyle ciepła, ile potrzebowałam i tak dalej… i przyszła mi do głowy taka myśl, że te same słowa możemy powiedzieć też do siebie: szkoda, że tylko tak potrafię, szkoda, że funkcjonuję tylko w obronach, szkoda, że często lub czasami się zamykam… Nasi rodzice tak samo jak i my, mają swoje obrony, które też powielają w relacji z dzieckiem. Zatem może być tak, że rodzic czuje dużą miłość do dziecka, ale nie ma wzorca okazywania miłości, a ma wzorzec okazywania surowości. Zatem zamiast ciepła okazuje tylko surowość. Wtedy można tylko powiedzieć: „szkoda ,że …”.; i faktycznie szkoda, że było to niemożliwe ze strony rodzica, że okazanie miłości było dla niego za trudne. To jest bardzo ważny etap w psychoterapii, dopuścić żałobę po „idealnych rodzicach”, przyjąć, że pewne rzeczy, na które czekaliśmy całe życie, nie wydarzą się, bo nie było to ze strony rodzica możliwe. Zresztą, każdy z nas ma takie momenty w swoim życiu, w których może do siebie powiedzieć: szkoda, że mój lęk był silniejszy, niż ten impuls, żeby coś komuś powiedzieć, coś zrobić w konkretnej sytuacji.

Ostatnie wpisy