Rzeczywistośc „przed” i „po” terapii. Czy terapia naprawdę daje spokój ducha?
Jakie znaczenie ma zmiana w procesie terapeutycznym?
D: Basiu, z tego, co mówisz, wynika, że po terapii czujemy w sobie większy spokój i luz…
B: No tak. Tylko że z drugiej strony, jest większy spokój, ale mniejszy konformizm. Trudniej jest tobą manipuluje. Łatwiej wchodzisz też w konfrontację. Dla otoczenia przestajesz być tak wygodną i spolegliwą osobą. Po przebytej psychoterapii trudno siebie samego oszukiwać. Wyczuwasz sytuacje, w których coś jest nie tak i nie potrafisz w tym dłużej funkcjonować. Jest jak to mówią Rosjanie, i pięknie i strasznie (śmiech). Zaczynasz więcej czuć, a ceną empatii jest to, że bardziej dotkliwie przeżywasz każdy ból. W miejscu obojętności, która też jest formą obrony, pojawia się żywe uczucie. Wtedy wielu rzeczom nie da się już zaprzeczyć, nie da się stwierdzić, że ich nie ma. Czasami bywa i tak, że ktoś po terapii rezygnuje z jakiejś pracy w koncernie, z kariery, bo mu to życie już nie pasuje, bo jest za duży koszt tego życia, bo na przykład musi pić albo sięgać po dopalacze i jakieś różne rzeczy, żeby funkcjonować i pokonywać stres.
W tej sytuacji mogę wybrać pracę za mniejsze zarobki bo wiąże się to ze sposobem życia zgodnym z moim potrzebami i moim systemem wartości.
Z boku gros osób może myśleć, że zwariowaliśmy zostawiając dobrze płatną pracę, ale my sami wiemy, że to jest to, co chcemy, że wybraliśmy nasz sposób życia i że ten świadomy wybór daje wewnętrzny spokój.
Pamiętam, jak gdzieś czytałam wywiad z Matthieu Ricard, medytującym mnichem, z wykształcenia fizykiem. Robiono z nim badania, pokazujące, jak medytacja wpływa na mózg i poziom stresu. I właśnie M. Ricard mówił, że dzięki pracy nad sobą, osiągasz takie poczucie szczęścia, taki stan, w którym nawet, jak czujesz ból, to pod tym bólem jest wyczuwalny spokój. Nie wpadasz w panikę.
D: Mimo lęku, nie czujesz, jakby ci się walił cały świat pod nogami, a Ty nie możesz się ruszyć, bo jesteś tak sparaliżowany i przestraszony?
B: tak, to jest taki stan, w którym możesz czuć lęk, ale przestajesz dopisywać do niego scenariusz, nie tworzysz historii, typu: o Jezu, teraz coś mi się złego stanie, na pewno coś się złego stanie. Jeśli potrafisz uświadomić sobie swoje różne emocje, to przestajesz tworzyć sobie potencjalne scenariusze tego, co się może wydarzyć.
D: Przestajesz utożsamiać się z nimi, a dzięki temu to Ty kierujesz emocjami, a nie one Tobą
B: Tak, i mimo trudnych emocji, pojawia się także i spokój, przestajesz być reżyserem dramatów: nie kręcisz filmu pt. czuję lęk, to coś złego mnie spotka, bo na przykład tak czułam 5 lat temu i wtedy wydarzyło się to i to, nie… nie dajesz się wpuszczać w maliny i to jest ta różnica. Jeśli czuję w danej chwili smutek to wiem, że to tylko smutek. Nie myślę, że teraz całe moje życie jest beznadziejne. I taka świadomość rodzi większą pogodę ducha, czy większy luz.
Oczywiście to jest iluzja, że całe życie tak sobie przeżywamy na luzie, bo zdarzają się kryzysy i wtedy możesz tracić ten spokój. W sytuacjach kryzysowych, nowych i zaskakujących, zawsze pierwsze uruchomią się stare mechanizmy obronne . Cała sztuka polega na tym, by w miarę szybko zauważyć, że się zregresowaliśmy albo, że już jesteśmy w starym filmie, który sami sobie właśnie kręcimy, z historią typu: gdy powiem, co myślę, zwolnią mnie z pracy, partner się spóźnia więc na pewno mnie zdradza, moje dziecko jest wobec mnie nieszczere, więc na pewno bierze narkotyki i tak dalej. Uwolnienie się z projekcji tego niszczącego scenariusza daje wolność wewnętrzną.
Już się nie przywiązujesz tak do tych różnych emocji, tak, jak wspomniałaś ,nie identyfikujesz się z nimi.
D: Jeżeli mówimy o regresie, to, pamiętam, jak mówiłaś, że najszybciej regresujemy się przy rodzicach, że to właśnie przy nich znów wpadamy niczym śliwka w kompot, w nasze dawne schematy, dlaczego?
B: Dokładnie, dzieje się tak, ponieważ bardzo często pojawia się automatyczna ,nawykowa reakcja. Bywa tak, że zwykle masz dystans, ale coś takiego się zadziewa się w relacji z rodzicami, że zanim się zorientujesz, już funkcjonujesz jak małe dziecko- przeżywasz emocje tak jakbyś była małą dziewczynką albo jakbyś była nastolatką. To jest naturalne, że przy rodzicach znacznie łatwiej wskakujemy w regresy. No i znowu, ważne jest by to widzieć, bo wtedy łatwiej jest wyjść ze schematów, w których nie czujemy się komfortowo. Cały pic polega na tym, żeby w miarę szybko zobaczyć, że nie oceniamy obiektywnie rzeczywistości, tylko zaczynamy zanurzać się po uszy w swojej, ja to nazywam, paranoi.
D: Ale jak wybić się z tej automatycznej i silnej reakcji, jak wyjść z paradygmatu, który jest bardzo silny, bo towarzyszy nam od najwcześniejszych lat? Czy w wyniku pracy z terapeutą możemy szybciej wyłapać ten moment, w którym tracimy kontakt z sobą i rzeczywistością, a wpadamy, jak to ładnie nazwałaś w swoje paranoje?
B: Z terapeutą analizujesz, jak dochodzi do tych różnych przekonań, skąd się wzięła ta, a nie inna reakcja; dlaczego uważasz na przykład, że nie wolno ufać; w jaki sposób ty budujesz tą relację: co takiego robisz, do czego dążysz. Dzięki temu, gdy ponownie wejdziesz w relację i poczujesz znajomą emocję, to będziesz miała świadomość, że wkraczasz w regres, zobaczysz ten moment, w którym na przykład chcesz się obrazić jak dziecko, bo mama akurat dała siostrze, nie wiem, ładniejszy kawałek tortu, a ty ten kawałek chciałaś.
Nagle widzisz, że ta rywalizacja z siostrą o bycie wyróżnioną przez mamę nie ma już miejsca, że pochodzi jeszcze z dawnych lat i wtedy problem mniejszego kawałka tortu znika. Widzisz, że masz inne źródła wsparcia, że mama nie jest jedyna wyrocznią, która zadecyduje, czy ja jestem fajną czy nie fajna osobą (tj. czy dostanę większy kawałek tortu). Dzięki świadomości, którą zdobywasz na terapii, stajesz się obserwatorem swoich reakcji. Możesz stanąć obok siebie i zobaczyć, że zareagowałaś automatycznie, jak dziecko.
D: Mimo swoich trzydziestu lat, stałam się znów małą dziewczynką…
B: tak, znów jesteś w swoim dziecięcym świecie. Poza tym uważam, że fajnie jest zobaczyć siebie z boku (śmiech), bo to wyzwala poczucie humoru. To nawet jest groteskowe, zobaczyć moment , gdy po dziecięcemu tupię nóżką.. Zaczynasz zdawać sobie sprawę, że to nie o to chodzi… Więc w wyniku terapii poszerza mi się wachlarz możliwości, umiejętności. Niejednokrotnie przed spotkaniem z terapeutą, powielamy jakiś przestarzały skrypt i funkcjonujmy w jeden określony sposób. A w terapii uczymy się żyć na różne sposoby. Tego starego sposobu nie tracę, ale potrafię też żyć inaczej. Pojawia się ten element wyboru, z którego wcześniej nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy. Mówisz sobie wtedy: O! Mogę inaczej zareagować, podjąć inną decyzję z którą będę się czuła lepiej. I takie poszerzenie świadomości stanowi cel terapii.
D: OK, no dobrze, mówisz o większym komforcie życia, większym luzie i spokoju. Jednak żeby doświadczyć lepszego, sami musimy pokonać w sobie to, co stare. I nagle okazuje się, że nie tak dużo osób, mimo że jest im w życiu niewygodnie, nie podejmuje zmian.
B: Wiesz… na mojego nosa, to gros osób, nie wiem jak procentowo, ale podejrzewam, że nawet być może 90 procent, na początku nie wie, po co przychodzi na terapię. Przychodzimy, żeby nie cierpieć, co nie oznacza, że przychodzimy po zmianę… Często jest tak, że jak osoba nie chce i nie widzi potrzeby żadnej zmiany w życiu, to proponuję, że w tej sytuacji lepszym rozwiązaniem dla niej będą tabletki, bo tabletki złagodzą lęk, napady płaczu czy złości. Gdy ktoś nie chce zmiany terapia nie ma sensu. Ponieważ terapia bez zmiany nie jest możliwa.
Jest taki dowcip: jaki warunek musi być spełniony, żeby psycholog wkręcił żarówkę? Żarówka musi chcieć. Decyzja zmiany musi więc wyjść ze strony klienta, nie psychoterapeuty. To nie terapeuta decyduje, czy osoba ma się zmienić, czy nie.
Wiesz, ważne jest też to, by terapeuta nie za bardzo skupiał się na tym, że klient ma się zmienić.
Jeśli pracuje z klientem, który ma tak zwany syndrom grzecznego dziecka, które zawsze ma być posłuszne, to może być tak, że on sam nie będzie chciał zmiany, a jedynym jego motywatorem będzie spełnienie oczekiwań terapeuty… i wtedy każda „niby” zmiana nadal będzie powielaniem skryptu. Taka osoba będzie zgodnie z nim idealizować zdanie terapeuty, innych ludzi bądź czyjegoś pomysłu na niego.
Dlatego dobry terapeuta jest uważny. Widzi, co się dzieje w terapii, jakie schematy powiela jego klient. Tak naprawdę gros ludzi wchodzących w proces terapeutyczny późno podejmuje decyzję o zmianach. W pewnym momencie odkrywamy, że nikt nic za nas samych nie zrobi (nawet najlepszy terapeuta) żeby wybawić nas z naszego życia. Tę moc mamy tylko my sami.
D: Jakie zmiany dostrzegasz w swoich klientach?
B: Wiesz, to tak trudno powiedzieć, bo każda osoba ma jakąś swoją zmianę. Dla osoby, która przeżywa duże osamotnienie zmianą jest decyzja o spotkaniach z innymi ludźmi. I to już jest małą rewolucja. Inny przykłady: ktoś kto miał napady lęku, wychodzi do życia, ktoś kto wchodził wcześniej w związki, w których albo przeżywał upokorzenie albo wykorzystywanie, zaczyna mieć inne relacje i wybiera partnera czy partnerkę która potrafi dawać więcej uwagi. U innych klientów mijają objawy psychosomatyczne: ktoś miał nerwicę natręctw albo nerwicę lękową, napady paniki, które mijają. Jeszcze inną zmianą jest wyjście z depresji, przejawiające się większym zaangażowaniem w życie. Czasami zmianą jest wyprowadzka od rodziców, pytanie siebie, co ja naprawdę chcę i życie swoim życiem. Niejednokrotnie jest tak, że przestajemy być nadodpowiedzialni za innych. Tych zamian, jest bardzo dużo, bo każda osoba z jakiegoś innego powodu cierpi. Zresztą, często na terapii na jednych z pierwszych spotkań, pytam, co dana osoba chciałaby zmienić w życiu. Wtedy bardzo często ktoś mówi, że: albo chce być mniej sfrustrowanym, albo być bardziej zadowolony z siebie, albo bardziej uwierzyć we własne siły, bardziej siebie lubić. Czasami chcemy być milsi dla partnera, bo nie radzimy sobie z wybuchami złości, czy z agresją, nie umiemy ich kontrolować, uświadamiać sobie i wyrażać.